Na zdjęciu rzecznik generalny TSUE Dean Spielmann. O meritum najnowszego werdyktu TSUE przeczytanie np. tutaj. Wspomnę tylko, że Spielmann wydał opinię, że „sąd krajowy jest zobowiązany pominąć orzeczenie” Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych polskiego Sądu Najwyższego w sprawie uchylenia wyroku dotyczącego nieuczciwej konkurencji na rynku czasopism z krzyżówkami, tym samym forsując tezę o bezwzględnej podległości polskich sądów prawu europejskiemu.
Spielmann o „bezprecedensowym buncie” TK przeciw UE
W swej opinii Rzecznik Generalny ostro skrytykował polski Trybunał Konstytucyjny, określając jego działania jako „bezprecedensowy bunt” przeciwko nadrzędności prawa UE. Stwierdził, że niektóre orzeczenia polskiego Trybunału „podważają autorytet TSUE” i naruszają zobowiązania Polski wobec UE.
To ciekawa sentencja, bowiem polska Konstytucja mówi wprost o jej nadrzędności ponad wszelkimi innymi aktami międzynarodowymi. Student pierwszego semestru prawa wie, że żadne przyjęte przez Polskę zobowiązanie międzynarodowe nie może być z ustawą zasadniczą sprzeczne. I o tym właśnie decyduje polski TK – decyduje ostatecznie.
TSUE to już tylko samowybieralna fasada
W TSUE zasiadają Polacy Marek Safjan (od 2009) i Maciej Szpunar (od 2013). Pomimo tego, że kadencje sędziów TSUE trwają 6 lat i Polska miała prawo delegować na ich miejsce nowych, końce ich kadencji przypadały w „złym czasie” i TSUE skorzystał z prawa ich przedłużenia – w 2019 i 2021 roku (drugi raz dla Marka Safjana). TSUE ma takie prawo i jak się już utarło, jest to „normalna praktyka” stosowana wtedy, kiedy ktoś już się sprawdził i ma doświadczenie w tej instytucji.
TSUE w obecnym kształcie powstał po Traktacie z Lizbony (2009), instytucja przyjęła wówczas swą obecną nazwę i inkorporowała Trybunał Sprawiedliwości, Sąd (dawniej Sąd Pierwszej Instancji, utworzony w 1988 roku) oraz sądy wyspecjalizowane. Tak, kiedyś w UE sądy były instancyjne, ale najwidoczniej działało to zbyt wolno i mało sprawnie jak na potrzeby UE i dziś tak już nie jest. Łatwiej mieć jedną instancję i w kilkuosobowym gronie profesorów prawa decydować o losach całych państw. Z federalistycznej perspektywy, a taką wyznaje Spielmann, trudno to podejście kwestionować. Każdy, kto się federalizmowi jednak przeciwstawia, ma problem.
Kiedy w 2009 roku prezydent Lecha Kaczyński podpisywał, po długim oczekiwaniu, Traktat Lizboński powiedział:
„Jestem głęboko przekonany, że i ten kolejny wielki eksperyment się uda, że w ramach współpracy suwerennych państw będziemy osiągać coraz lepsze rezultaty. W interesie poszczególnych narodów. W interesie Europy jako całości. W interesie świata.”
I tak oto potrzeba było zaledwie 16 lat, aby TSUE stał się instytucją samowybieralną, kadrowo skostniałą i w gruncie rzeczy fasadową. Teoretycznie ostateczną. Czy prezydent Lech Kaczyński powiedziałby dziś, że ten eksperyment się udał?