Racja stanu [FELIETON]

Kiedy Donald Tusk mówi „racja stanu”, popadam w oczywisty dysonans poznawczy.

To trochę tak jak z tą marchewka, która dla europejskiej urzędniczej patoelity jest owocem. Bo przecież nie ważna elementarna wiedza o tym, że owoc to konsekwencja bycia najpierw kwiatem. Ważne jest jedynie to, co sobie jakiś skorumpowany dureń napisze na papierze i zamieni w prawo, a potem zmusi do tej wiary terrorem finansowym niedoedukowanych Europejczyków, aby uznali to jako prawdę objawioną i niewzruszalną.

Można karaluchom, jak tego chce patonauka warszawskiego uniwersytetu, w imię wyższych ideologicznych racji, nadać prawa obywatelskie. Zapisać to w konstytucji i nasyłać ABW na każdą próbę eksmisji tych sympatycznych żyjątek. A jak do tego dodać pomysł mielenia tych bożych stworzeń, aby potem dodawać to jako E cośtam do deserów, to mętlik w głowie można mieć całkiem spory. A nawet zgłupieć. Dlatego kiedy Donald Tusk mówi „racja stanu”, to mam w ustach smak zmielonego karalucha.

Wolę kiedy nasz obecny premier, namawia mnie do akceptowania Rosji taką jaką ona jest. Wolę, bo wtedy wiem, czy chce dla mnie dobrze, czy źle. Nie muszę wtedy zbyt długo angażować szarych komórek, aby wiedzieć, że dobrze chce zrobić Ruskim i Niemcom, bo to przecież to samo, tylko z drugiej strony. Mnie natomiast ma tam, gdzie on ma tak zwany sitzplatz. Wolę jasność.

Wolę, bo wtedy jego słowa nie wywołują we mnie odruchu obrzydzenia, porównywalnego z kontaktem rzeczonego sproszkowanego karalucha z językiem. Zgodnie bowiem z pragmatyką lepszy pewny wróg, jak fałszywy przyjaciel.

Racja stanu pod Tuską banderą

Gość, który namawia mnie do jedności z sejmowej trybuny, a jednocześnie nasyła o 6 rano siepaczy Bodnara, na swoich politycznych oponentów, brzmi jak Te Deum laudamus w burdelu, śpiewane przez grube wulgarne babsko z długim stażem zawodowym w owym przybytku rozrywki. I nawet biało-czerwone serduszko, symbol politycznego łgarstwa, nie jest w stanie zasłonić jego prawdziwych intencji, które złośliwi kwitują ulubionym zwrotem tego gościa „fur Deutschland”. Szkodnik, choćby nie wiem jak się starał i maskował, pozostanie szkodnikiem. Bo nie słowa nas określają, ale czyny. A te służą niszczeniu mojej Ojczyzny.

Racja stanu jako narracyjna pałka, aby walnąć nią po głowie patriotów, w łapie ojkofoba, to pasza mentalna dla pelikanatu, który dzięki wieloletnim wysiłkom edukacyjnym, osiągnął tak wysoki poziom zdebilenia, że będzie żarł karaluchy, a mlaskając i oblizując się chwalił – „jakie smaczne te rodzynki”.

Racja stanu bowiem, to teren, na którym obecna władza czuje się trochę jak ugnojony wieprz, tańczący tango na śliskiej marmurowej posadzce. Nie dosyć, że śmieszne te piruety, to jeszcze salon wypełnia obrzydliwym smrodem. Racja stanu to dla obecnej ekipy, idea kompletnie niepojęta, którą oni mogą jedynie plugawić swoimi tyradami i kaleczyć czynami. Ich racją stanu jest służalczość, pielęgnowanie europejskich kompleksów, areszty wydobywcze i koryto pełne publicznego dobra, którym się muszą nażreć bez umiaru.

Posłuchaj tego felietonu w wersji audio

Subskrybuj swój ulubiony odtwarzacz podcastów, aby nie przegapić kolejnego odcinka

 

Uwaga: powyższy tekst wyraża osobistą opinię autora i nie musi odzwierciedlać stanowiska redakcji PRAWY PROSTY EU. Jeśli uważasz, że poruszone kwestie są ważne, inspirujące lub ciekawe, podziel się tym materiałem i udostępnij go!
Exit mobile version