Sondaże czyli propagandowy kit

Przysłuchując się rozważaniom ekspertów, częstokroć z poważnymi naukowymi tytułami, mam poważne wątpliwości co do ich naukowych obyczajów. Nie kwestionuję ich naukowych kompetencji, ale powątpiewam w naukowe intencje. Mam w związku z tym podejrzenie, że wiedzą jedno, a mówią drugie. Zachowują się nie jak dostarczyciele rzetelnej wiedzy, ale jak głosiciele partyjnej propagandy.

Fot. Arnaud Jaegers

Normą więc staje się stan, w którym zależnie od tego w jakiej telewizyjnej stacji występują tak zwani eksperci, ich interpretacje badań są odmienne. Tak aby wygłaszane przez nich poglądy zgadzały się z partyjną linią stacji, w której występują. 

W tym też duchu słuchałem profesor od CBOS omawiającą wyniki sondażu popularności rządu i premiera. A ponieważ w propagandzie najistotniejsze jest to, czego w niej nie ma, to wróciłem uwagę, że te tak zwane badania opinii nie uwzględniają dwóch istotnych czynników, należących w badaniach socjologicznych do kanonu, czyli danych zawartych w tak zwanej metryczce. Chodzi mi o partyjne preferencje i o to jaką stację telewizyjną uznaję badany za najważniejsze źródło informacji.

Często to nie działania polityków określają stosunek do nich, ale odwrotnie. To stosunek do polityków określa reakcje na ich działania.

Uwzględnianie tych danych w ankietach dotyczących preferencji politycznych pozwala rzetelniej komentować wyniki badań. Wiadomo przecież, że bardzo często to nie działania polityków określają stosunek do nich, ale odwrotnie. To stosunek do polityków określa reakcje na ich działania. Ten mechanizm wartościowania działań polityków przez pryzmat sympatii lub antypatii, dobrze opisuje psychologia. „Swoim” wybaczamy błędy i przeszacowujemy zasługi. I odwrotnie z „onymi”.

Media, a stosunek do polityków

Wiadomo także o tym, że większość badanych wyrabia sobie stosunek do polityków i ich działań za pomocą mediów. To dlatego politycy tak zażarcie walczą o władzę nad mediami. Media bowiem już od dawna przestały informować. Ich głównym zadaniem, jakiemu się zaprzedały, jest indoktrynacja odbiorców.

Tym samym pomieszanie w badaniu istotnych danych podstawowych i traktowanie badanych homogenicznie jest w gruncie rzeczy pseudoinformacją a dyskutowanie o przyczynach takiej a nie innej popularności publicystyczną felietonistyką, a nie naukową analizą. Niezależnie od dumnie brzmiących tytułów naukowych

Z poznawczego punktu widzenia ciekawsze od tej paplaniny była analiza zmian w poszczególnych grupach badanych. Czyli tego jak zmieniają się preferencje określonego elektoratu przywiązanego do konkretnej stacji telewizyjnej. Ale ponieważ telewizyjni „badacze” ignorują wartość poznawczą badania, zatem to co w telewizjach opowiadają należy klasyfikować jako partyjną propagandę. A opowieści o tym jak wysokie są słupki poparcia, jako agitację.

 

Fot. Arnaud Jaegers
Exit mobile version