Jedną widoczną stroną konfliktu jest Rosja Putina, odgrzewająca mocno zjełczały imperialny kotlet, w którym więcej bułki jak mięsa. Drugą widoczną jest Ukraina państwo realizujące odwieczne tęsknoty będące melanżem mitu Wielkiej Rusi i samoistinnej Ukrainy Stiepana Bandery. Nie wchodząc z absurdalność tych tęsknot napędzających oba narody, warto skupić się nie na nich, ale na tzw imponderabiliach, czyli detalach.
Obie strony konfliktu poza chęcią i prężeniem muskułów nie mają zdolności do osiągnięcia celów militarnych. Rosja, aby pobić Ukrainę, a Ukraina, aby obronić się przed Rosją. Należy więc zapytać się poco i dlaczego ta wojna się toczy. Odpowiedź nie jest trudna. Widać ją po owocach. Wojna osłabia obie strony, czyniąc je bardziej podatnymi na siły zewnętrzne. Obie strony po zakończeniu wojny, bo przecież nie może trwać ona w nieskończoność, muszą wrócić do trybu pokojowego. Zanim jednak do niego wrócą, czeka je gigantyczny kryzys gospodarczy. I zgodnie z logiką znajdą się chętni do wyciągania Rosji i Ukrainy z tego kryzysu. A trzymając się zasady qui bono, można domyśleć się tropu wiodącego do inspiratorów tej hecy. Bo właśnie oni zadeklarują tę pomoc.
Na końcu naszych rozważań jest poszukanie pożytecznych idiotów, którzy w tej grze odegrali przygotowane dla nich role. I nie trzeba wielkiego wysiłku, aby znaleźć Wołodymira Zełeńskiego, kiepskiego aktora obsadzonego w serialu „Sługa narodu”, sfinansowanego za pieniądze jednego z ukraińskich oligarchów. Serial ten stał się częścią kampanii wyborczej, która z aktora uczyniła prezydenta. Prezydent został bohaterem, kiedy nie uciekł z Kijowa, gdy na jego przedmieściach pojawiły się rosyjskie czołgi. Wizerunek bohatera rozbudowali potem pijarowcy i tak aktor został wykreowany na przywódcę, od którego zależą losy Europy. Kreacja była tak silna, że sam aktor w nią uwierzył, poczuł się, że nie jest już sługą, ale jego zbawcą narodu.
Historia zna takie przypadki i to nie pierwszy przywódca, który uwierzył w swoje posłannictwo. W większości z nich są to postacie przekuwane potem przez zdolnych literatów na rozmaitych Raskolnikowów, z jednej a Papkinów z drugiej strony. Stają się bohaterami bądź trillerów bądź fars, bo w obiektywnej rzeczywistości szczera chęć, to zbyt mało, aby ją zmienić.
Im dłużej trwa wojna na Ukrainie, tym bardziej ta literacka reguła jest widoczna. Wystarczy jedynie się skupić. Dotyczy to zresztą tak Putina jak i Zełeńskiego. Stroszenie piór, groźne pomrukiwania już nie działają. Słabość i bezradność widać gołym okiem. Pustosłowie nie przekłada się na sukces militarny.
Jak się rozumie powyższe mechanizmy, to mniej poważnie podchodzi się do tego co mówi i robi aktor Zełeński. Łatwo bowiem odgrywa się rolę napisaną przez kogoś. Trudno mieć w głowie własny i to mądry scenariusz na swoją rolę w historii Ukrainy. No i pieniądze na jego realizację.