Demokracja tzw. ludowa też ludzi prześladowała za słowa, a najmniej pokorni kończyli śmiercią. Przykładów tego nie brakuje w podręcznikach (tych przed reformą pani Nowackiej) i w archiwach IPN (przed ich likwidacją przez żądny tylko świetlanej przyszłości reżim).
Nikt rozsądny nie nabierze się dziś na „potrzebę wałki z dezinformacją”, zwłaszcza, że ona jest obecna w dużym stopniu także w mediach tradycyjnych (chociażby poprzez notoryczne przemilczenia), które profesjonalnie powinny dostarczać wszystkie prawdziwe fakty na dany temat.
„Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć.”
– podsumowała wolność słowa angielska pisarka Evelyn Beatrice Hall w nawiązaniu do poglądów Voltaire’a. Te słowa w ramce powinny wisieć w gabinecie każdego szefa mediów.
Jedyną odpowiedzią na zagrożenia wolności słowa związane z dezinformacją jest… sama wolność słowa, a nie cenzura. Drugi ważny czynnik to edukacja od najmłodszych lat, abyśmy nie łykali wszystkiego jak przysłowiowe pelikany oraz nie bali się być niezależni w myśleniu i byli czujni zwłaszcza wtedy, kiedy ktoś będzie przekonywał nas, że „chodzi jemu wyłącznie o nasze dobro”. Z dużym prawdopodobieństwem chce to dobro sobie zawłaszczyć.
Bez Boga dobro jest względne i moim zdaniem niemożliwe.
Udanej niedzieli, każdemu stosownie do potrzeb.