Donald Tusk, przemawiając z emfazą w Warszawie podczas otwarcia polskiej prezydencji w Radzie UE, wzywał Europę do powrotu na drogę wielkości. „Polska jest gotowa” – deklarował, jakby wolna jednego, wcale nie decydującego państwa mogła naprawić skomplikowaną układankę Unii Europejskiej, rozrywaną wewnętrznymi podziałami, zewnętrznymi naciskami i coraz bardziej dramatyczną sytuacją gospodarczą. Czy to jednak realna wizja, czy jedynie kolejne polityczne zaklęcia?
Iluzje europejskiej wielkości
Europa, która marzy się Tuskowi, zdaje się istnieć jedynie w mowie polityków. W rzeczywistości kontynent zmaga się z systematycznym spadkiem znaczenia gospodarczego i politycznego. Zjawiska takie jak starzejące się społeczeństwa, spowolnienie gospodarcze, brak innowacji i skomplikowana struktura decyzyjna Unii sprawiają, że Europa nie nadąża za Stanami Zjednoczonymi czy Chinami. Jak słusznie zauważył Mario Draghi, regres Unii Europejskiej trwa od dekad, a receptą na jego odwrócenie ma być więcej Unii i więcej pieniędzy – pieniędzy, których zresztą nie ma. Gdyby UE dotrzymywała w ostatnich dekadach rozwojowego kroku USA, każdy pracownik w bloku zarabiałby średnio o 13 tysięcy euro więcej rocznie.
Czy Polska może być liderem?
Tusk twierdzi, że Polska jest gotowa do bycia częścią silnej Europy. Ale czy rzeczywiście? Polska pod rządami koalicji 13 grudnia, wciąż zmagająca się z rekordowym deficytem budżetowym i niepewną sytuacją gospodarczą, pozbawiana systematycznie kuriozalnymi decyzjami polityków szans rozwojowych, mogących dać naszej ekonomii swoistą rentę, wydaje się bardziej skazana na polityczne przetrwanie niż gotowa do przewodzenia Europie. Pomimo wielu zasług, także poprzednicy uśmiechniętej koalicji mają na tym polu wiele na sumieniu. Zamiast reform strukturalnych i rozwiązań systemowych, to obecny polski rząd zdaje się skupiać na wypełnianiu oczekiwań Berlina – a te sprowadzają się głównie do jednego: nie przeszkadzać. Poprzednicy jednak „przeszkadzali”, przedkładając interes Polski ponad europejskie zaklęcia. Choć mogli zrobić więcej.
Niemcy i pragmatyzm „europejski”
Niemcy, najważniejsza gospodarka UE, od dawna są głównym beneficjentem struktur unijnych. Jak powiedział kiedyś niemiecki minister finansów, prawie 80% funduszy europejskich, które trafiają do Polski, ostatecznie zasila niemiecką gospodarkę. Nic więc dziwnego, że Niemcy nie są zainteresowane ryzykownymi reformami, które mogłyby naruszyć to status quo. Niemcy zatem Unii ratować nie będą, ale chętnie i pragmatycznie uratują… siebie.
Federalizacja: ratunek czy pułapka?
Coraz częściej mówi się, że jedyną drogą do ocalenia Europy jest federalizacja. Dla brukselskich elit jest to z pewnością ratunek jedyny – więcej centralizacji, więcej dyrektyw, więcej Unii. Tylko że ten kierunek dotąd się nie sprawdzał. Biurokratyczna Unia, zamiast naprawiać swoje błędy, systematycznie je pogłębia. Europa nie nadąża za innowacjami, inwestycjami w nowoczesne technologie i szybkim podejmowaniem decyzji.
Słowa Tuska o „silnej Europie” pozostawiają więcej pytań niż odpowiedzi. Kto ma na tej sile zyskać, a kto stracić? Jaką rolę ma odegrać Polska i czy ma realne narzędzia, by sprostać temu wyzwaniu? Czy Europa, zmagająca się z własnym rozkładem, może jeszcze liczyć na powrót do dawnej świetności?
Na razie wszystko wskazuje na to, że Unia Europejska, zamiast stawać się potęgą globalną, dryfuje w kierunku rozpadu. Coraz częściej mówi się, że nastąpi on z chwilą wydania ostatniego euro z brukselskiej sakiewki, na którą wszyscy się składamy. Póki co jednak mieszkańcy starego kontynentu otrzymują w zamian jedynie więcej tego, co ich dusi – centralizacji, regulacji i „wartości europejskich”. W tym wszystkim pytanie, czy Polska jest gotowa na silną Europę, powinno zostać odwrócone: czy Europa jest w ogóle gotowa na przetrwanie?