Donald Trump miał w 1996 roku napaść na tle seksualnym na Elizabeth Jean Carroll (obecnie 81 lat), felietonistkę magazynu „Elle”. Jako człowiek już wówczas majętny i pewnie z poczuciem bezkarności, miał zgwałcić znaną dziennikarkę w… przymierzalni luksusowego domu towarowego Bergdorf Goodman w Nowym Jorku. Jego domniemanej ofierze – znanej w USA kobiecej publicystce – ujawnienie prawdy zajęło 23 lata. Zdyskontowanie jednak o wiele krócej.
Dopiero bowiem w 2019 roku rzekoma ofiara napaści Trumpa wyjawiła publicznie to zajście. 21 czerwca 2019 r. Carroll opublikowała artykuł w magazynie „New York”, w którym stwierdziła, że Trump dopuścił się napaści seksualnej „pod koniec 1995 r. lub na początku 1996 r.” Oskarżenia powtórzyła w swojej książce „Do czego potrzebujemy mężczyzn?: Skromna propozycja” wydanej tego samego roku, która sprzedała się w sporym nakładzie. Wiadomo – pikantna historia zapowiedziana w artykule prasowym, ze znanym człowiekiem w tle, musiała się sprzedać dobrze.
Dwie koleżanki Carroll potwierdziły prasie a potem przed sądem, że ofiara zwierzyła im się z niechcianego spotkania z Trumpem wkrótce po incydencie. Choć Trump zaprzeczył oskarżeniom i twierdził, że nigdy nie spotkał Carroll, znalazło się zdjęcie zrobione 9 lat wcześniej, na którym Trump towarzysko spotyka Carroll, która już wówczas była znaną scenopisarką dla „Saturday Night Live”, nominowaną za swe osiągnięcia do Nagrody Emmy. Trump zatem spotkał Carroll, ale prawie dekadę wcześniej. Czyli jednak kłamczuch.
W wywiadach udzielonych już po publikacji swej książki i jeszcze przed rozprawą, Caroll twierdziła, że wciąż miała nieupraną sukienkę, w której była, kiedy doszło do domniemanej napaści. Jak dodała, „uważa, że znajdują się na niej ślady DNA Trumpa”. Wydarzenia, do których miało dojść w latach 90-tych opisywano np. na łamach „Daily News”:
„Do domniemanego gwałtu doszło po tym, jak wpadła na Trumpa, wychodząc ze sklepu na W. 58th St i Fifth Ave. Trump, który był wówczas żonaty ze swoją drugą żoną, Marlą Maples, rzekomo poprosił ją o pomoc w wyborze prezentu dla +dziewczyny+. Wkrótce oboje wylądowali w zamkniętym dziale bielizny, gdzie według Carroll doszło do napaści.”
– pisało „Daily News” w 2023 roku.
„W chwili, gdy drzwi przymierzalni się zamknęły, Trump rzucił się na mnie, popychając mnie na ścianę, uderzając mnie mocno w głowę, i przyłożył usta do moich ust…”
– napisała Carroll w książce.
W odpowiedzi na wyznania Carrrol, w ekskluzywnym wywiadzie dla „The Hill” urzędujący wówczas prezydent Trump stanowczo zaprzeczył oskarżeniom. Zaledwie kilka godzin po tym, jak Carroll opisała rzekome zdarzenie w wywiadzie dla jednej z telewizji Trump stwierdził:
„Powiem to z wielkim szacunkiem: Po pierwsze, ona nie jest w moim typie. Po drugie, to się nigdy nie wydarzyło. To się nigdy nie wydarzyło, OK?”
– powiedział Trump, siedząc za biurkiem Resolute Desk w Gabinecie Owalnym.
W innych wypowiedziach oraz wpisach społecznościowych Trump nazwał Carroll kłamczuchą. W efekcie czekała go kolejna sądowa batalia, tym razem o zniesławienie.
W 2023 Trump, pod wpływem „dowodów i siły i argumentacji Carroll” (to cytat z dokumentów sądowych), został zobowiązany do zapłaty na rzecz Carroll 5 mln dolarów za dopuszczenie się seksualnej napaści
To jednak nie koniec. Wróćmy do damskiej przymierzalni. Faktów z jej wnętrza nie znamy, ale najwidoczniej aż niemal ćwierć wieku zabrało Elizabeth Carroll – i nie ma się z czego śmiać – pokonanie traumy po spotkaniu z seksualnym predatorem i wyjawienie publicznie prawdy. Osoba, która przez niemal ćwierć wieku nie uprała sukienki, nie zanotowała przy tym daty rzekomej seksualnej napaści. Trump chyba też doszedł do wniosku, że coś w tej opowieści jest nie tak i w mocnych słowach – co potrafi – zaczął kontestować tę wersję zdarzeń i pierwszy werdykt sądu. Nie wiedział co czyni i komu.
26 stycznia 2024 r. ława przysięgłych uznała Donalda Trumpa za winnego. Tym razem za zniesławienie Carroll w związku z jego wypowiedziami po pierwszym werdykcie i przyznała jej dodatkowe 83,3 miliona dolarów odszkodowania – kilkanaście razy więcej niż za rzekomy gwałt, którego miał dokonać. Trump odwołał się od tego wyroku tuż przez egzekucją z jego majątku i wpłacił kaucję w wysokości 91,6 miliona dolarów.
Teraz Sąd Najwyższy USA, oceniając dokumenty i procedury sądowe, uznał, że nie dopatruje się błędów w postępowaniu przyznającym Carroll 5 mln. odszkodowania za gwałt – przypomnijmy, zasadniczo oparty na świadectwie dwóch koleżanek rzekomej ofiary. Praktykująca od czterech dekad dziennikarka i jej adwokaci okazali się po prostu dla machiny sprawiedliwości przekonujący:
„Biorąc pod uwagę całość materiału dowodowego i siłę argumentacji pani Carroll, nie jesteśmy przekonani, że jakikolwiek rzekomy błąd w orzeczeniach dowodowych sądu okręgowego wpłynął na istotne prawa pana Trumpa.”
– napisał Sąd Najwyższy USA w uzasadnieniu wyroku.
Niby prosta historia – dla każdego prosta w inny sposób, ale na koniec warto dodać chyba rzecz w tym wszystkim najistotniejszą. Kolumna „Zapytaj E. Jean” ukazywała się w kobiecym magazynie „Elle” w USA przez 26 lat (1993-2019), stając się jedną z najdłużej działających kolumn poradniczych w amerykańskim wydawnictwie.
Co o działalności publicystycznej Carroll pisano w USA? Była ona szeroko czytana i chwalona za swoje poglądy i „empatię”:
„Jej poglądy na temat seksu, jej przekonanie, że kobiety nigdy nie powinny organizować swojego życia wokół mężczyzn, a także za współczucie dla autorów listów doświadczających trudnych sytuacji życiowych stały się legendarne”
– czytamy w angielskiej wersji Wikipedii.
Tym samym jednak kobieta, która przez 26 lat radziła innym kobietom, sama potrzebowała prawie trzech dekad na to, aby zgłosić sprawę rzekomej wyrządzonej sobie krzywdy organom ścigania. Udzielając przez te lata porad innym kobietom, nie potrafiła wyjawić sytuacji, czekając z publikacją intratnej, jak się okazało, książki na koniec swej kariery.
Nie mam wątpliwości, że chodziło wyłącznie i jak zawsze o sprawiedliwość i godność ludzką. A Donald Trump? To pewnie tylko łajdak, który jedyne co ma fajne to swój gruby portfel.